poniedziałek, 6 lipca 2015

Rozdział 3. Czyli moment jak bardzo można się minąć...

Półtora miesiąca później

Izka


Grudzień. Kolejne święta. Znów Wrocław. 

Tym razem czułam się zupełnie inaczej jadąc tam. Chciałam być z rodziną. Ale czegoś się obawiałam. Moje ciało przepełniał niepokój. Nie byłam pewna czy bardziej dręczył mnie fakt istenienia tego dziwnego uczucia, czy to, że nie miałam pojęcia skąd ono się wzięło. Przeżywając deja vu krzyczałam na rodziców, żeby się pośpieszyli. Sama poszłam do pokoju położyłam się na łóżku i gapiąc się w sufit wspominałam ostatnie święta, kiedy to byłam w związku. Ten nastrój skłaniał mnie do takich przemyśleń. Potrząsnęłam głową jakbym liczyła, że w ten sposób odgonie od siebie te myśli. 
- Izka uspokój się - spojrzała na mnie mama wchodząc do mojego pokoju. 
- Po prostu, chcę jeszcze kupić we Wrocławiu jeden prezent, mamo...
- Nie mogłaś kupić go w Rzeszowie? - zapytał tata. 

Nie mogłam - pomyślałam. Chciałam odwiedzić starego przyjaciela. Fakt faktem, że nie mieliśmy kontaktu półtora roku, ale kiedyś przecież muszę się odezwać. Nie mogę udawać, że go nie znam. Kochałam i wciąż kocham jak brata. 
- Nie mogłaś? - powtórzył ojciec i spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Nie mogłam - rzuciłam pakując laptopa. Oczywiście, że mogłam go kupić. Tylko nie wiedziałam co kupić. Nie miałam pojęcia a wizja kupienie prezentu we Wrocławiu oznaczało 4 i pół godziny drogi na zastanowienie się. Jak zwykle zapakowanie się do samochodu z trójką mojego rodzeństwa było ciężkie. Ale już w krótce byliśmy w drodze. Przez dobre pół godziny namiętnie przepytywałam Kube co on by chciał dostać od przyjaciółki na święta. Oczywiscie jak to mój brat wymyślał niestworzone rzeczy typu zegraki warte kilka tysięcy, iPhony i tym podobne. Czasem niedowierzam, że on naprawdę jest na studiach.

W końcu postawiłam na szalik. Bez pomocy mojego takbardzodoroslegozeazboli brata. Pamiętam jak zawsze marudził, że musi sobie kupić coś co będzie zakrywało mu szyje zimą. Oczywiście tylko gadał, nigdy tak naprawdę nic nie kupił. Ciężko było mi to swojego czasu zrozumieć, aż w końcu zauważyłam jak bardzo różni się od innych ludzi. Jest uniwersalny, jeśli można tak powiedziec o czlowieku. Jest wyjątkowy. Pewnie dużo takich wyjątkowych ludzi na świecie, jednak w moim życiu był jedyny. Jedyną dozą wyjątkowości mierzącą 201 centymetry z silnymi ramionami. 
Droga upłynęła mi zadziwiajająco szybko. Rozprostowując kości już we Wrocławiu czułam się jak nowo narodzona. Szybko przywitałam się z dziadkami i od razu pobiegłam do mojego ulubionego centrum handlowego. Idąc wymyśliłam sobie idealny szalik. Tak. Czasem miałam wrażenie, że nie wszystko ze mną w porządku. Ale i tak przez 3 następne godziny uparcie szukałam wyimaginowaneg przedmiotu. Osiągnęłam apogeum szczęścia, kiedy zrezygnowana ujrzałam gruby, długi jak z Wrocławia do Rzeszowa szalik w szaro czarne poziome paski. Był piękny tak bardzo, jak tylko piękny może być szalik. 
Zapakowałam go w toalecie w centrum, mało komfortowe miejsce, ale nie miałam czasu wracać się do domu moich dziadków. Postałam jeszcze dwadzieścia minut gapiąc się w swoje odbicie w lustrze. W głowie toczyłam niezwykle zaciętą batalie, jakby chodziło o losy świata. Ale to dotyczyło tylko i włącznie mnie i mojego życia. Mojej rzeczywistości. Podjęłam decyzję. Warknęłam na moje trzesące się kolana i ruszyłam. Wiedziałąm gdzie go znajdę. 
Szłam i szłam i szłam i nie wiedziałam czy robie to tak wolno czy droga była faktycznie tak długa. Po kilkadziesięciu minutach dostarłam na miejsce. Od razu go zauważyłam. Był sam. Nie pozwoliłam się sobie zatrzymać bo wiedziałam, że wtedy ztchórzę i uciekne. 
- Cześć - wciągnęłam powietrze. Spojrzał na mnie. Jego oczy nie mówiły kompletnie nic. Nie potrafiłam z nich nic odczytać - jesteś sam? - nie odpowiedział - Paweł? - zaczęłam się modlić, żeby odpowiedział - mam coś.. Dla ciebie - parsknął słysząc moje słowa.
- Nic, od Ciebie już nie chce.. - wycedził przez zęby - dla mnie Cię już nie ma - warknął. Zastanawiałam się czy on chociaż walczył o nasz kontakt. Miałam świeczki w oczach. Usłyszałam zbliżającą się reszte dawnej paczki. Mojej dawnej paczki. Gdy zbliżyli się śmiechy ucichły a ja zdobyłam się na odwage, żeby na nich spojrzeć.
- Co.. Ona tu robi? - pytanie skierowane do Pawła. 
- Nic, już sobie idzie, prawda? - chłód w jego głosie przepłynął przez całe moje ciało. Zrobiło mi się gorąco, poczułam łzy cisnące mi się do oczu. Odwróciłam sie i zaczęłam iść przed siebie. Słyszałam ich śmiech. Biegłam. Gdzie? Na cmentarz. Tam gdzie zawsze chodziłam gdy płakałam. Na cmentarz. Usiadłam na starej, spróchniałej ławeczce, schowałam głowe w szalik i zaczęłam płakać. 
- Wszystko w porządku? - poczułam dłoń na moim ramieniu. Pociągnełam nosem i spojrzałam w górę. 
- Tak dziękuję - śledziłam ruchy nieznajomego, który w końcu ustawił się w takim świetle, że mogłam zobczyć jego twarz. Doznałam szoku.
- Zgubiłaś coś ostatnim razem - wiedziałam, że pamięta. Wyciągnął rękę z moim notesem a ja miałam ochotę rzucić mu się na ramiona. Powstrzymałam się jednak.
- Jejku, dziękuje, jest dla mnie bardzo ważny - powiedziałam i pomyślałam nagle, że mógł poznać zawartośc.
- Nie martw się zerknąłem tylko na pierwszą stronę aby poznać twoje imię - rzucił jakby czytał mim w myślach - Fabian - podał mi rękę.
- Tak wiem... Przedstawiałeś mi się ostatnim razem. Poza tym jak mogłabym Cię nie znać... Bredzę. - skarciłam się w myślach i njacześciej udarzyłabym sobie ręką w twarz. Dorczewska, debilko, co Ty robisz?!
- Iza, tak? Proszę - wyciągnął paczkę chusteczek. Zastanawiałam się jak ja teraz wyglądam. Może jak śmierć? Jak zjawa? Z rozmazanym makijażem i zatkanym nosem. 
- Dziękuję.. - szepnełam - chyba muszę już iść... Pewnie się o mnie martwią - rzuciłam a Fabian wyraźnie posmutniał. Wstałam i zaczęłam się oddalać.
- Spotkamy się jeszcze kiedyś? - czy to co usłyszałam było nutą nadzieii? Odwróciłam się, ale nie odpowiedziałam. 
Wsiadając do autobusu popukałam się w czoło i wysiadając z niego ryknęłam jeszcze bardziej. Fabian Drzyzga chciał się ze mną spotkać a ja tak po prostu odeszłam. 

Chciałbym z ramion zdjąć Ci troskę o przyszłość,
powiedzieć i uwierzyć, że pieniądze to nie wszystko.
Chcę się z Tobą kochać a nie z gównem jebać co dzień.
Myślisz o jutrze nieufnie i zanim uśniesz czekasz na odpowiedź:
- Co dalej?

***

Przez kolejne tygodnie unikałam meczu Sovii jak ognia. 

Wierzę w nas bardziej niż w miłość, bo miłość jest jak człowiek,
chwilą co nie godzi się na to, że musi ginąć.
Powiedz mi to szczerze, chodzi o jakość czy o ilość?
- Nie wiem. Jeśli miłość jest człowiekiem, chodzi mi o Ciebie.

Dopadła mnie depresja. Czułam się osamotniona. Mówią, że najgorsze są rozstania jesienią. I faktycznie tak jest. Sama takie przeżyłam. I choć byłam do niego przygotowana, bo zrobiłam to ja to i tak nie mogłam się pozbierać. Jednak 3 lata to nie jest nic. A jestem osobą, której bardzo łatwo się przywiązać. Zaczęłam tęsknić za tymi dniami spędzonymi razem, za ciepłem męskiej dłoni, za smakiem ust, za palcami w burzy moich blond włosów. Nie sądziłam, że to jeszcze do mnie wróci. Starałam się o tym nie myśleć. Jego już nie było. W moim życiu nie było go już długi czas a teraz naprawdę go nie było. 

Jego rodzice zadzownili do mnie tydzień temu i przekazali mi najgorsza wiadomość. Nigdy nie chciałam takiej usłyszeć. Nic nikomu nie powiedziałam. W końcu pękłam i napisałam do Kuby. Przed cały ten tydzień szukałam jakiegoś gruntu pod nogami, jakiegoś punktu zaczepienia, czegoś co pozwoli mi stanąć na nogi. Nawet Wiki przychodząc do mnie załamywała ręce. Próbowała wszystkiego. Od pocieszania, do słuchania płaczu, milczenia, przynoszenia jedzenia aż do krzyków, żebym ogarnęła dupę, bo to nic nie zmieni. Nic w moim zachowaniu nie sprawi, że on wróci. Nie pomogło. 

W końcu matka zaproponowała mi specjaliste. I wtedy uświadomilam sobie jak bardzo jest ze mną źle. Przyjechał Kuba. Zawalił cały tydzień wykładów tylko po to aby jakos mi pomóc. Widział, że po świętach stałam się wrakiem człowieka. Utraciłam wszelką nadzieję. Nie miałam ochoty ruszać się z domu więc po wykładach przychodziłam i ukrywałam się pod kocem albo przy książkach. Coraz częsiej wracałam do domu. Tak spędziłam 2 miesiące. I kiedy wydawałoby się, że odzyskuję siłę wraz z topniejącym śniegiem dowiedziałam się o jego śmierci. Dwa dni po odebraniu telefonu od jego rodziców wstałam z łóżka kupiłam przez internet bilet na pociąg i poszłam pod prysznic. Wciągnęłam na swoje wilgotne jeszcze ciało czarne spodnie, ciemny top i gruby, czarny golf. Związałam włosy i spojrzałam w lustro. Wyglądałam tragicznie. Wróciłam do pokoju i usiadłam na łóżku. Chwilę potem położyłam się na nim i gapiłam w sufit. Nagle rozległo się ciche pukanie do drzwi. 
- Iza? - szepnął Kuba - pojadę z Tobą - spojrzałam mu w te jego smutne oczy i zastanawiałam się, czy moje są jeszcze smutniejsze. Poczułam jak napływają mi do nich słone łzy - nie, kochanie, prosze nie - w sekunde potem był przy mnie. Wziął mnie w ramiona i gładził moje włosy szepcząc cicho do ucha na zmiane ze składaniem pocałunków na mojej głowie. Zaczęłam szybciej mrugać i spłyciłam oddech. W końcu zaczęłam szlochać. Szloch przeszedł w płacz. Następnie wpadłam w histerie. Płakałam dobrą godzinę. Później zaczęłam krzyczeć i ściskać mojego brata za kolano. 
- Kuba - mówiłam dławiąc się własnymi łzami - dlaczego - brzmiało to bardziej jak ryk. 
- Mordko moja kochana. Nie płacz. Już dobrze... Kochanie.... 
Zanosiłam się płaczem dopóki całkowicie nie odpadłam z sił. A kiedy uspokoiłam się na chwilę znowu zaczynałam o tym myśleć i po raz kolejny płakałam. Dwa dni spędziłam na tłuczeniu pięściami w poduszkę. Od płaczu bolała mnie głowa. Bolał mnie brzuch. W ciągu jednego dnia wymiotowałam 5 razy. Nie. Nie mogłam się z tym pogodzić. Kuba pojechał ze mną na pogrzeb. Mimo tego, iż to ja go zostawiłam jego rodzina potraktowała mnie tak jakbyśmy wciąż byli razem. Stałam razem z nimi płacząc jak jeszcze nigdy w życiu. Coś we mnie umarło. To nie tak miało być. Nie chciałam w to wierzyć. A gdy zobaczyłam go po raz ostatni, zemdlałam....


***


Obudziłam się dzień później w białej sali. Przestraszona szybko uspokiłam się gdy poczułam jak Kuba ściska mnie za rękę. Kilka godzin później dowiedziałam się, że z moim organizmem było gorzej niż wszyscy sobie to wyobrażali. Miałam zostać w szpitalu jeszcze trzy dni. Mój brat obiecał, że zostanie ze mną. Wciąż płakałam. Przyjechali również moi rodzice. 

Ze szpitala wyszłam kilka dni później. 

Mój powrót do normalnego życia trwał miesiąc. 

Od jego śmierci minęły trzy miesiące. A ja wciąż się z tym nie pogodziłam. Jednak nauczyłam się z tym żyć. Zaczęłam tworzyć raport. Raport z życia warzywa. 



Fabian


Od razu wiedział, że z Dagą będą same problemy. Nie dość, że siedziała u niego przeszło dwa tygodnie to każdej nocy musiał zamykać sypialne na klucz. Ta dziewucha była nieobliczalna. Kleiła się do niego zaraz po wejściu do mieszkania. Nie odstępowała wina i ubierała się jak pierwsza lepsza dziwka. Co gorsze nie mógł nigdzie się ruszyć bo albo miała pretensje albo łaziła za nim. Dziwił się sam sobie, ze nie zastrzelił przez te 14 dni jej albo co lepsze siebie.
- Gdzie byłeś Fabiaaaaan? Jak to tak wychodzić i nie nie móóóóóówić? - zapytała owijając się niedokładnie samym ręcznikiem kiedy wchodził do mieszkania z porannego biegu. Widząc jej pół nagie ciało szybko odwracał wzrok. 
- Chcesz mnie zabić? Ubieraj się bo nie mogę na Ciebie patrzec - warknął w jej strone. Daga tylko się wyszczerzyła. Chyba naprawde była idiotką. Pojebaną idiotką. A on Fabian Drzyzga nie miał siły na te idiotkę patrzec. Co mnie podkusiło... 
- Oh, nie udawaj, że nie masz na mnie ochoty - zamruczała a jemu zebrało się na wymioty.
- Masz dwa dni rozumiesz to? - nie żartował i wiedział, że do niej doatarło. Widział to po jej minie, która od razu zmienia wyraz. Swoim pogardliwym wzrokiem od razu starł jej ten uśmieszek z twarzy. - Żałosne - rzucił na odchodnym i skierował się do kuchni. Teraz kiedy bedzie się boczyc  ma kilka godzin tak upragnionej wolności. Zrobił sobie śniadanie, wszedł pod prysznic i puścił wodę. Pozwolił aby ta spłukała z jego ciała pot spowodowany poranną aktywnościa. I znowu o niej myślał. O tej czarującej blondynce. Minęło tyle  czasu. Najpierw zobaczył ją w tłumie na meczu. Później, był przkoenany, że to nią natkął się na cmentarzu. A następnie pozwolił jej tak po prostu odejść. Odwrócić się na pięcie i uciec. I ta ostatnia sytuacja. Los po raz kolejny splótł ich drogi razem a on nie potrafił tego wykorzystać. Widział ją kilka razy w ciągu 3 miesięcy. Czyżby stracił swoją szansę? Nie. To nie wchodziło w grę. Od grudnia nigdy więcej nie spotkał jej na meczu. Ale obiecał się, ze się nie podda. Będzie jej szukał. Tak długo jak będzie trzeba. Z zamyślenia wyrwał go przytłumiony dźwięk zatrzaskujących się dni. Aż krzyknął z radości. 




____________________________________________
Chyba to wyglądało jakoś tak :( dziękuje za wszystkie komentarze, które pojawiły się wtedy. Nadal je widzę ale nie będą już widoczne na stronie :( tak się kończy chwila nieuwagi... W zamian za to już jutro wieczorem rozdział 4, który czeka gotowy aż go ocenicie. 

Bardzo przepraszam jeszcze raz za brak waszych komentarzy tutaj :( a nawet nie wiecie jak wiele dla mnie znaczą i jaką są motywacją :(

Wasza Ivy <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz