wtorek, 30 czerwca 2015

Rozdział 2. Czyli moment, jak bardzo można się nie zrozumieć

Izka

Otworzyłam oczy i potrzebowałam chwili żeby przyzwyczaić się do nowego otoczenia. Kilka sekund zajęła mi identyfikacja miejsca, w którym obecnie się znajdowałam. Chwilę później przyszło kojące uświadomienie sobie, że łóżko należy do babci. To także wytłumaczałoby fakt, dlaczego nie zostałam brutalnie zrzucona z łóżka przez któreś z moich rodziców albo, co gorsze, przez któreś z młodszego rodzeństwa. 

Przeciągnęłam się leniwie smakując w chwili odpoczynku i uświadomiłam sobie jak cholernie za tym tęskniłam. Odkąd poszłam na studia i zamieszkałam z moją przyjaciółką i dwiema innymi osobami nie było chwili spokoju. Z łatwością podniosłam swoje ciało i oparłam się na łokciach. Próbowałam zlokalizować położenie mojego telefonu. Czasy, kiedy spałam z nim pod poduszką bezpowrotnie minęły w momencie wyprowadzenia się od rodziców. Po kilku przykrych incydentach postanowiłam więcej nie kusić losu i nie dac możliwości któremuś z moich znajomych na pobudkę w środku nocy słysząc później tylko zaskoczenie i słowa przeprosin za pomyłki, bądź błagania, żeby pojawić się w danym miejscu i pomóc komuś kto dzisiejszej nocy przegiął z alkoholem. Miałam dwójkę młodszego rodzeństwa. O co to, to nie. Nie dam się wkręcić w rolę nańki moich znajomych. Nie będzie żadnego podtrzymywania głów nad muszlą klozetową, ciągnięcia za nogi czy walnenia po twarzy krzycząc, że to nie czas i miejsca aby akurat ucinać sobię drzemkę. Wyjątek oczywiście stanowiła Wiktoria. Moja przyjaciółka.

 Często nazywano nas po prostu bliźniaczkami. Bardzo chętnie to przejęłyśmy i same zaczęłśmy tak siebie nazywać. Nie chodziło tylko o fakt, że urodziłyśmy się w tym samym dniu. Miałyśmy także podobne charaktery. Dwie wrażliwe kury, które cholernie łatwo spłoszyć. Miałyśmy jednak inny gust muzyczny, inaczej się ubierałyśmy i wyglądem zupełnie nie byłyśmy do siebie podobne. Jednak była między nami ta nić porozumienia, która narodziła się w pierwszej klasie szkoły średniej. 

Wciąż z bólem wspominam okres kiedy to w drugiej klasie liceum zajęłyśmy się swoimi chłopakami, nie mając dla siebie zupełnie czasu. Mieszkałyśmy jedną ulicę od siebie a nasze spotkania w ciągu roku potrafiłam wyliczyć na palcach jednej ręki. Ot, co. Dramat. Istny dramat. Nie ukrywam, że była to w większości moja wina. Wmawiałam sobie, że spotkałam wielką miłość, faceta z którym chcę się ożenić, chce mieć z nim dzieci, dom i psa. Nawet nie jednego. Wiki też w tym czasie kogoś miała. Bywało tak, że jak u mnie było ok, to Wice cały czas ktoś rzucał kłody pod nogi. Z perspektywy czasu mogę wnioskowac, że chodziło o to, aby zawsze był w naszym życiu ktoś kto nas podniesie na duchu, kopnie w dupe czy po prostu przytuli i da się wypłakać w rękaw. Ale druga klasa szkoły średniej to moment w którym obie byłysmy szaleńczo zakochane. Może stąd przestój w naszych relacjach. 

Z zamyślenia wyrwało mnie burczenie w brzuchu. A telefonu wciąż nie zlokalizowałam. Niechętnie wygramoliłam się spod ciepłej kołdry  i poczułam jak na moje ciało wkrada się gęsia skórka spowodowana nagła zmianą temperatury. Szybko wciągnęłąm bluze Kuby, swoje stare dresy, które znalazłam w szafie i wyszłam z pokoju. Wchodząc do kuchni zobaczyłam, ze wszyscy już tam są.
- No w końcu jesteś - rzuciła trochę niemiło mama. Nigdy nie była zwolenniczką siedzenia po nocach i wstawiania późno.
- Mówiłam jej, ze medycyna to nie łatwe studia, ze należy ci się w końcu odpoczynek - odparł dziadek posyłając swojej córce nienawistne spojrzenia i chwile później puszcajac do mnie oczko. 
- Wiem o tym tato. Ale gdyby nie siedziała po nocach miałby więcej czasu na sen a i automatycznie wstwałaby wczesniej - ciągnęła swoje mama. Mój tato tylko przewrócił oczami. Na ratunek przyszedł mój starszy brat.
- Mamo ale nie łatwo przestawić się z nocenego trybu życia na nagle wczesne wstawanie podczas weekendu - uśmiechnął sie i pocałował moją mamę w policzek. Ta dała za wygraną i w końcu sie uśmiechnęła. Usiadłam do stołu i zjadłam z rodziną śniadanie przygotowane przez babcię. Odkąd sięgałam pamięcią zawsze wspominaliśmy stare czasy, które ja pamietałam zazwyczaj jak przez mgłę.

Po 11 zerwałam się, bo całkowicie zapomniałam o spotkaniu, na które byłam umowiona. Wzięłam szybko prysznic i poszłam przegrzebać walizkę w poszukiwaniu odpowiedniego ubrania. Wyciągnęłam czarne rurki, białą koszulę i beżowy kardigian. Nałożyłam lekki makijaż i wyszłam z łazienki. 
- Wybierasz się gdzieś? - zapytał zainteresowany dziadek, podnosząc głowe i spoglądając na mnie spod okularów.
- Tak, dziadku, jestem umówiona - uśmiechnęłam się szeroko - wrócę wieczorem.
- Baw się dobrze kochanie! - usłyszałam zamykając za sobą drzwi.
We Wrocławiu było zdecydowaie zimniej niż w Rzeszowie. Czułam jak zamarzają mi dłonie a nos robi mi się czerwony. Do Jaśmina podąrzałam slalomem omijając wszystkie napotkane do drodze kałuże. Po 15 minutach byłam na miejscu. Wchodząc do kawiarni uświadomiłam sobie, że nawet nie wiem jak owy Fabian wygąda. Nie rozglądając się za bardzo usiadłam w kącie kawiarenki i zerknęłam na zegarek. "Za pięć trzynasta" pomyślałam - "pewnie jestem za szybko" uznałam i zaczełam czytać książke, którą na szczęście ze sobą wzięłam, zapominając tak właściwie po co tu przyszłam.  

- Dzień dobry - usłyszałam trochę nie wyraźnie i pierwsze co przyszło mi na myśl to, to iż Fabian się pojawił. Podniosłam głowę i uśmiech od razu zniknął mi z twarzy - co podać? - zapytał niewysoki, młody kelner. 
- Herbatę z cytryną - rzekłam i zrezygnowna spojrzałam na zegraek. Dzięsieć po. Rozejrzałam się po kawiarence. Siedziała tam kilka par, jedna samotna dziewczyna i 2 chłopaków. Na drugim końcu kawiarenki dostrzegłam jeszcze jedną osobę. Był to chłopak, siedział sam i wyglądał jakby na kogoś czekał. Uświadamiając sobie, że jestem w takiej samej sytuacji, uśmiechnełam się sarkastycznie i strciłam nadzieję, że chłopak, na którego czekałam jeszcze się zjawi. Wypiłam herbatę, która dostarczył mi kelner, schowałam książke, ubrałam się i wyszłam. Gdy doszłam do domu poczułam się jakby ktoś oderzył mnie czymś ciężkim w głowę. "Jaśmin" pomyślałam. Przynajmniej dwie kawairnie o tej nazwie znajdują się w obrębie 5 kilometrów od cmentarza. A dziesięć razy więcej znajduje się w całym Wrocławiu. Kolejny raz skarciłam się za swoją głupotę i kompletny brak myślenia. A mówią, że jestem człowiekiem dość inteligentnym. Momentami jednak byłam po prostu głupim jaskoniowcem. Tak. Dokładnie. Tylko wyglądałam trochę przyzwoiciej. Tak mi się przynajmniej wydawało. 


***

- Jesteście spakowani? Niczego nie zapomnieliście? - pytała mama, krzątając się po całym mieszkaniu zbierając ostatnie rzeczy.
- Wszystko mamy - usłyszałam chór mojego rodzeństwa. Nienawidziałam wyjazdu z Wrocławia. Mimo, iż dawno już pogodziłam się z rozstanim bardzo często żałowałam, że nie wróciłam do Wrocławia na studia. Jednak tytuł laureata z Olimpiady i wstep wolny na "Ujot" nie zdażał się każdemu, prawda? Chwilę jeszcze zastanawiałam się nad tym, czy dobrze zrobiłam ale szybko odgoniłam od siebie te myśli. Niestety przyczyniło się do tego, ze wróciły na swój poprzedni. Tor. Na tor tajmeniczego nieznajomego spotkanego dwa dni wcześniej. Wspominałam już o swojej wrażliwości? Oprócz tego byłam osobą, która bardzo chętnie robiła z igły widły, wmawiała sobie i wszystkim naookoło, że każda sytuacja ma jakieś znaczenie. Poza tym byłam człowiekiem niewykorzystanych szans. Zawsze znalazłam moment, żeby rozpaczać, że coś znowu poszło nie tak, że jestem do niczego. Biedna Wiki. Czasami naprawdę byłam nieznośna. Nawet nauczyłam się do tego przyznawać. 
- Gdzie mój sweter? - zapytałam raczej przestrzeń niż kogoś konkretnego.
- Który wnusiu? - spytał dziadek chowając słodycze do mojej torebki.
- Ten gruby, granatowy.
- Leży na tapczanie w salonie! - krzyknęła babcia. Zrezygnowana poszłam po niego i szybko ubrałam. Stanęłam na środku pokoju wdychając ostatnie zapachy domowego obiadu. Jeszcze nie wyjechaliśmy a ja już zdążyłam tęsknić. Wtedy również wróciło do mnie wspomnienie wypitej samotnie herbaty. 

Nie mogłam przestać myśleć o tym chłopaku. Po raz kolejny znienawidziłam swojej wrażliwości i pakując się do samochodu postanowiłam, że muszę się jej pozbyć w najbliższym czasie. Bo ile w ciągu pięciu minut można myśleć o jednej osobie? Spotkanej raz w życiu? A jednak coś mi podpowiadało, że tym razem będę marudzić poważnie. Ubierając buty zaczęłam zastanawiać się kiedy powiadomić o tym Wikę. 
- Izka, Kuba, macie jakieś plany na jutro? - zapytała mama kiedy mój tato męczył się aby najsprawniej ominąć wrocławskie korki.
- Idziemy na mecz z Maćkiem - rzucił mój brat. Nie miałam ochoty uczestniczyć w tej rozmowie, włożyłam więc słuchawki i podobnie jak 3 dni temu kiedy wyjeżdzaliśmy z Rzeszowa postanowiłam przespać całą drogę. Jak na złość mi - zapalonej fance polskiego rapu, którego miałam w przenośniych urządedzian miliony utwór - rzuciła się posłuchać muzyki klasycznej. A ja i muzyka klasyczna zwykle oznaczło lament, tony chusteczek i kilogramy czekolady. Blokowało mnie tylko to, iż nadal byliśmy w drodze. Widok za oknem przekonywał mnie, że naprawdę jest ze mną coś nie tak. A może właśnie zaczęłam dorastać i dostrzegać to co powinnam? Pejzaż pól okrytych liśćmi i wartwą zmarzniętej ziemi zaczął zmieniać coś w moim myśleniu. Coraz ciemniejsze niebo z puchatymi jak wata curkowa, szybko płynącymi chmurami. Ledwo dostrzegalne słońce, która tlyko czekało by schować się za horyzontem. Wszystko powoli zasypia. W pewnej chwili spadł z nieba deszcz. Ściekając powoli po szybie, w którą tak namiętnie się wpatrywałam aby w końcu spaść na czarny, twardy asfalt rozpryskując się na zawsze. Tak, to był dobry moment na płacz. 


Fabian


Zastanawiał się dlaczego się nie pojawiła. A może była tylko jej nie zauważył? Wydawało mu się, że rozpoznałby ją. Oczywiście, że by ją rozpoznał. Jej długie, lekko pofalowane blond włosy, delikatne rysy twarzy i te zniewalające oczy, tak pięknie oświetlone przez płomienie zniczy. Musiał pogodzić się z tym, że już nigdy jej nie spotka. Siedział otępiały grzebiąc widelcem w talerzu. Kiedy uświadomił sobie, że musi wyglądać jak baba zacząć zastanawiać się czy reszta jego rodziny też to zauważyła. Zawsze może zrzucić na mecz. Albo na pogodę. Tak, pomyślał, pogoda to będzie dobra wymówka. 
- Fabian nie powinieneś już jechać do Rzeszowa? Ściemnia się a jutro masz mecz - usłyszał głos ojca, który wyrwał go z zamyślenia. 
- Masz rację. Niedługo mam pociąg. 
- Spakowałam ci trochę jedzenia i tu masz świeże rogaliki Fabianku - uśmiechnął się i ucałował swoją babcie w czoło. 
- To będę się zbierał. 
- Odwiozę Cię.
- Dzięki tato - rzucił. Zasznurował buty naciągnął czapke po czym pożegnał się z rodziną - dziękuję babciu, niedługo przyjadę. Pa mamo! 
- Pa synku - poczuł jej ciepłe wargi na swoim policzku - powodzenia jutro, będę trzymać kciuki! - uśmiechnęła się i wiedział, że tak będzie. Będzie jutro siedziała przed telewizorem i na wewnętrznej stronie dłoni będą widniały ślady od jej paznokci. Wyszedł na zewnątrz i dopiero teraz zauważył, że pada. Po 15 minutach byli na dworcu.
- Dzięki tato, trzymaj się.
- Cześć synu - uścisnał go pan Wojtek - zadzwoń jak dojedziesz! My rano jedziemy do Warszawy - rzucił do odchodzącego już syna. Fabian kupił bilet i wsiadł do pociągu. 

Nadal myślał o pięknej blondynce. O jej oczach, których koloru nie był w stanie zidentyfikować. Poczuł w kieszeni drżenie telefonu. Niechętnie sięgnął po niego ręką. Jednak gdy zobaczył na wyświetlaczu krótki napis "Pit" lekki uśmiech zagościł na jego twarzy. Przeciągnął palcem po dotykowym wyświetlaczu i przyłozył telefon do ucha.
- Tak? 
- Cześć stary - usłyszał wesoły głos środkowego - jesteś już w Rzeszowie? 
- Dopiero wsiadłem do pociągu. A o co chodzi? - usłyszał westchnięcie swojego klubowego kolegi.
- Mam mały problem. Mianowicie... - urał - głupio mi Ciebie o to prosić. Ale mieszkasz najbliżej. Jeszcze sam... - urwał niepewnie zastanawiając się czy sprawił koledze przykrość.
- No mów, że o co Ci chodzi - ponaglił go Fabian zdziwiony tym co usłyszał. Nic z tego nie rozumiał. Usłyszał jak Piotrek wypuszcza powietrze z płuc po czym szybko z siebie wydusił:
- Moja kuzynka przyjechała. Niestety okropnie się z Olą nie lubią. Zrobiła mi jazdę, że nie przenocuje jej nawet raz. Wiesz jaka jest Ola. A Daga przyjechała tylko na kilka dni. Dwa, może trzy. Chce załatwić do końca sprawy z przeprowadzką a wiesz, że oddała już mieszkanie. Oprócz mnie nie ma tu nikogo. Sam wiesz dlaczego się wyniosła. Proszę Cię stary. Tylko na Ciebie mogę liczyć. Tylko Ty mieszkasz sam... No proszę Cię - Fabian słyszac o co prosi go przyjaciel cicho westchnął. Wiedzał co to za ziółko z tej jej kuzynki i wolał nie mieć z nią nic wspólego. Nie wytrzymałby gdyby znowu zaczeła sie do niego przystawiac. Z drugiej strony Piotrek nigdy go o nic nie prosił. Wiedział, że bardzo mu na tym zalezy. 
- Dobra... - wydusił w końcu - trzy dni. Nie więcej Pit. - usłyszał jak po drugiej stronie jego kolega wypuszcza z płuc powietrze z wyraźną ulga. 
- Dzieki. Jestem twoim dłużnikiem - rzucił i rozłączył się szybko jakgdyby bał się, że Fabiam zmieni zdanie i będzie musiał powiezieć kuzynce, że mu rpzykro ale musi spać w hotelu. Jeszcze chwilę zastanawiał się w co się wpakował. Nie spostrzegł kiedy zasnął. 


Izka


Gdy rano otworzyłam oczy bardzo się rozczarowałam. Znowu byłam w swoim pokoju, który po wyprowadzce przejęła moja siotra więc teraz robiłam za gościa w pastelowo różowym pokoju. Cały dzień minął cholernie monotonnie. Usiadłam rano do komputera przejrzałam notatki. Zjadłam śniadanie, wzięłam szybki prysznic po czym jak na wzorowego studenta przystało usiadłamz opasłym tomisiem anatomii w ręce i kubkiem herbaty pod grubym kocem. Byłam zdziwniona, że skupienie przyszło mi łatwiej niż się tego spodziewałam. Przez te kilka dni wyrzuciłam nieznajomego ze słowich myśli. I własnie w tym momencie skarciłam się, że znowu do tego wracam. Szybko powędrowałam wzrokiem na dokładnie opisane kręgi kręgosłupa po czym uśmiechnęłam się do siebie lekko. Lubiłam to. Nie uczyłam sie jednak długo bo do moich uczu doszedł dźwięk mojego telefonu. No ładnie - pomyślałam. Ani chwili spokoju. Spojrzałam na wyświetlacz. No to się zacznie... przesłuchanie - zaśmiałam się w myślach. 
- Cześć Wiki kochanie. Czyżbyś się martwiła? - uśmiechnęłam się w duchu widząc jej minę. 
- Jesteś zjebana. Nie odzywasz się do mnie od kilku dni - warknęła.
- Ach tak, czyli tęsknisz!  - rzuciałam i usłyszałam ciche pikanie. A to skubana. Rozłączyła się. Bez chwili namysłu wybralam jej numer - ciesz się, że mam darmowe bo straciłabys szansę na rozmowę ze swoją najlepszą na świecie przyjaciółką - cmoknęłam. 
- Stało się coś? Wyprali Ci mózg? Wygrałaś w totka? Przefarbowałaś się z blond na blond? Zakochałaś się? - to ostatnie rzuciła z wyraźną obawą. Zczęłam się śmiać. 
- Nie głupku. Uczę się anatomii.
- Więc wyprali Ci mózg. Do reszty... No nic. Kiedy wracasz? 
- Za dwa dni. 
- O Jezu - jęknęła - ile można siedzieć w zimnym Rzeszowie? No dobra. Będę wczesniej więc coś przygotuje na kolacje. A teraz spadaj się uczyć. Ja idę na randkę.
- Halo! Czekaj! Na jaką randkę?! 
- Pogodamy za dwa dni - rzuciła śmiejąc się głośno. - kocham Cię siotro, pozdrów ode mnie resztę mojej przyszywanej rodziny! - i z tym uczuciem zupełnego zdezorientowania zakończyła naszą krótką rozmowę. Co za debilka. A jaki ma tupet. Niech tylko ją spotkam za dwa dni. Zagryzę. Dochodząc do siebie spojrzałam na zegarek. No to koniec nauki na dziś. Musiałam przygotować się na mecz. Po cichu wyszłam z pokoju i widząc Kubę na korytarzu pomknęłam jak strzała do łazienki barykadując się od wewnątrz. Pół godziny później ktoś zaczął dobijać się do moich drzwi.
- Izka ile można siedzieć w łazience?! - darł się Kuba niemiłosiernie - zaraz wychodzimy!!! - przewróciłam oczami słysząc jego lament.
- Już idę... - warknęłam i wyszłam z łazienki. Kuba zagwizdał.
- No siostra. Będę cię teraz musiał nieźle pilnować na tej hali - zaśmiał się i wymierzył kuksańca w bok.
- Kuba przestań wiesz jak tego nienawidzę! 
- No dobra, ale ubieraj już buty młoda, spóźnimy się.
Oczywiście, że się nie spoźniliśmy, my nigdy się nie spóźniamy. Kuba gdyby mógł wychodził by z domu 5 godzin przed meczem ale cóż już nic się na to nie poradzi. Przed halą dołączył do nas Maciek, który również zrobił wielkie oczy na moj widok.
- Kuba, gdzy ty chowałeś tą siostrę? - zapytał a ja mocniej naciągnęłam czapke i mamrotałam modły o pomste do nieba. Ok, Maciek był fajnym chłopakiem, ale strasznie denerwowało mnie to jak się do mnie przystawiał chociaż mowiłam mu już wiele razy, że jest tylko moim kolegą i to się nie zmieni. Ale on zachowywał się jakby był głuchy i to irytowało mnie najbardziej. Po prostu w pewnym momecnie przestałam lubić jeo towarzystwo, które stało się nachalne. 
- Idę po coś po picia - rzuciłam gdy byliśmy już na hali i wędrowałam sobie samotnie po strefie VIP'owskiej. Tak to był jedyny plus chodzenia z Maćkiem na mecze. Byłam wkurzona i cały czas marudziłam pod nosem, że jednak mogłam zostać w domu przynajmniej zrobiła bym coś pożytecznego i równocześnie z oglądaniem meczu odrabiałam lekcje, a tak to będę siedzieć do 2 w nocy i znow się nie wyśpi...
- Ojej, przepraszam! - ktoś przerwał monolog mojego marudzenie. "Cześć Wrocławiu, powtórka z rozrywki"
- Mhm, spoko - mruknęłam słabo i szybko wyminęłam przyczynę mojego nowego rozdrażnienia.
- Hej, nic ci nie jest? Poczekaj!
- Nie - rzuciłam i przeszłam dalej jeszcze dwa kroki. Postanowiłam jednak się odwrócić i właśnie wtedy miałam ochote wyciągnąć jakiś młotek i się nim po prostu zatłuc...





_______________________________
Kochani, taka maleńka prośba, jak już jesteście dajcie o sobie znać. Po pierwsze to motywacja. Nie jest to pierwszy raz kiedy zaczynam, nigdy jeszcze nie skończyłam... Na dysku mam mase zapisków tylko po co to wrzucać skoro nikt nie czyta?:c

Buziaki, Ivy <3

niedziela, 28 czerwca 2015

Rozdział 1. Czyli początek historii o połączeniu dwóch światów

Izka

- Mamo! Tato! Możemy już jechać? Proszę was - marudziłam pakując ostatnie rzeczy do walizki. Naprwadę bardzo tęskniłam za dziadkami, ciepłem ich przytulnego domu, zapachem sernika i szarlotki oraz szklanką z kompotem, która zawsze wypełniona do połowy była owocami. Babcia wie jak je uwielbiam. 
- Spakowałaś Lenkę? - krzyknęła mama z łazienki. 
- Tak, już dawno, Bartkowi też pomogłam - odpowiedziałam. Podeszłam do okna i spojrzałam na miasto okryte puchem zwiędłych liści. Wtedy do mojego pokoju wpadł mój starszy brat. 
- Izka, Maciek dzwonił pytał czy idziesz z nami na mecz w niedzielę? - spoglądał na mnie wyczekując mojej odpowiedzi.
- Pewnie - uśmiechnęłam się do niego. 
- No to super, spakowałaś się już? - zapytał wskazując na moją walizkę - Zaniósłbym ją do samochodu. 
- Tak, dzięki - miałam przed sobą wizję cztero i pół godzinnej drogi z Rzeszowa do Wrocławia i aż się wzdrygnęłam. 
- Ubierajcie buty - usłyszałam głos mamy i mimo wszystko niemal klasnęłam w dłonie z radości. Miałam 21 lat a nadal reagowałam jak dziewięciolatka. "Tak! W końcu!" pomyślałam i wciągnęłam na nogi czarne workery, znad których wystawały ciemne, ciepłe getry. Stanęłam przed lustrem założyłam na siebie beżowy płaszcz ze skórzanymi rękawami i uwinęłam się cieplnym jasnym szalikiem. 
- Wyglądasz jakbyś na Syberię się wybierała - zaśmiał się mój starszy brat po czym sam ubrał ciepła kurtkę i czapkę. 
- A ty na Grenlandię!!! - przydreptała Lenka i pisknęła swoim cienkim głosikiem. 
- A ja jak na Antarktydę! - wykrzyknął młodszy z moich braci, kiedy tata zakładał mu szalik i wciskał rękawiczki w kieszenie. Wywróciłam tylko oczami i pomyślałam w duchu, że jesteśmy dziwną rodzinką. 
Po pół godziny wyruszyliśmy z Rzeszowa. Założyłam sluchawki i biorąc przykład z reszty mojego rodzeństwa zamknęłam oczy. Nie myślałam o niczym konkretnym i po chyba krótszym niż dłuższym czasie odpłynęłam do krainy Morfeusza. 

***

- Cześć babciu! Cześć dziadku! - każdy z naszej czwórki rzucał się po kolei dziadkom w ramiona.
- No w końcu, tyle czasu, na was czekać! No wchodźcie dalej bo zimno - opiekuńczym tonem powiedziała babcia.
- Jak droga? - dziadek zaczał rozmowe z moim tatą po czym wprowadził nas do salonu, gdzie siedziała reszta rodziny. Powitaliśmy się ze wszystkimi a mnie od razu uderzył ten zapach za którym tak tęskniłam. 
- I jak ci wnusiu w tej szkole? - zapytała babcia stając przy mnie i pomagając wygrzebac mi wiśnie z kompotu.
- Dobrze babciu - uśmiechnęłam się.
- Chłopca jakiegoś masz w tym Rzeszowie? Takie ładne miasto więc i młodzi pewnie ładni - zaśmiałam się słysząc te słowa.
- Bardzo tęsknie za Wrocławiem babciu. Poza tym studiując w Krakowie ciężko mieć kogoś z Rzeszowa - spojrzała na mnie i ciepło się uśmiechnęła - musisz iść na spacer, z Kuba albo sama. Trochę się tu zmieniło a twoj brat też pewnie teskni za tym co tu zostawił - No tak, pomyślałam. Tata dostał posadę w Rzeszowie, mama szybko znalazła sobie tam pracę. Lenka i Bartek byli jeszcze młodzi więc zmiana szkoły nie była dla nich bardzo ciężka. Gorzej było jednak ze mną i Kubą. On zaczynał studia a ja zmieniałam szkolę w ciągu roku. Klasa maturalna to okropny czas na taką zmianę. Wiedziałam jednak, że muszę walczyć o swoje marzenia. Skończyłam szkolę średnią napisałam maturę i w tym roku byłam już studentką drugiego roku medycyny na krakowskim "ujocie". Przez przeprowadzkę zostawiliśmy przyjaciół i znajomych, Kuba dodatkowo dziewczynę, która i tak okazała się nie być go warta. Nie miałam wątpliwości co do tego, że i tak niedlugo sobie kogoś znajdzie. Przystojny, wysoki, dobrze zbudowany student AWF-u z ciemna karnacją bez dziewczyny? Scenariusz na krotki czas. Dodatkowo był moim bratem i pomimo tego zauważałam jego charakter. Zapewne był ideałem dla wielu dziewczyn. Ze mną było inaczej. Zawsze ważna była dla mnie nauka i przyjaciele oraz siatkówka. Nie miałam chłopaka od czasów pomyłki z liceum, po której zrazilam się do chłopaków. Gdzieś jednak w głebi duszy marzyłam o miłości ale wiedziałam jakiej miłości oczekuje. 
- Izka? - szturnęła mnie babcia.
- Tak? - wyrwała mnie z zamyślenia - tak, spacer to będzie odbry pomysł - uśmiechnęłam się szeroko i wróciłam do reszty rodziny. 

***

Wieczorem ponownie wciągnełam na stopy buty i zgodnie z poleceniem babci udałam się na spacer. Zaduszki. Lubiłam święta. Może, nie samą egzystencje świąt, bo ta była raczej smutno-gorzka ale lubiłam bycie z rodziną, z ludźmi, którzy mnie rozumieją i kochają. Postanowałam iść na cmentarz. We Wrocławiu cmentarz, na którym leży duża część naszej rodziny jest piękny wieczorami. Miliony zniczy. Aurę oświetlonej przestrzeni można było dostrzec już z wyaźnej odległości. Przed bramą podobnie jak po południu z rodziną kupiłam znicze i zapałki. Wręczyłam miłej pani pieniądze i powolnym krokiem wędrowałam przez cmentarz. Była to dobra chwila do przemyślenia swojego dotychczasowego życia. Tego jak ono wygląde i czy jest zgodne z naszymi zamierzeniami. Zaduszki są dniem kiedy dość często postanawiam coś w sobie zmienić. Na lepsze. Weszłam pomiędzy groby przeciskając się do znajomej ławki kiedy na kogoś wpadłam. 
- Przepraszam - szybko wymamrotałam czując silne ręce na moich ramionach, które przytymały mnie w pionie abym nie upadła.
- Nie szkodzi, nic ci nie jest? - usłyszałam głos młodego mężczyzny.
- Wszystko w porządku - powiedziałam i spojrzałam w górę, jednak nie mogłam dostrzec twarzy ściany, z którą się zderzyłam nie tylko przez to, że bylo już ciemno i ogien ze zniczy nie dawał na tyle światła ale także dlatego, iż miał na głowie kaptur, ktory dokładnie go zasłaniał. Uśmiechnełam się lekko, i ruszyłam ramionami sugerując, że już się trzymam bezpiecznie na nogach.
- Ach, tak - wzdrygnął się i puścił moje ramiona, przechylając głowe, żeby jak się domyślam sprawdzicz czy aby na pewno stoję - przepraszam - dostrzegłam na jego twarzy cień uśmiechu.
- Fabian chodź już! - usłyszałam zza jego pleców i chłopak odwrócił się.
- Już idę tato, dogodnię was! - odkrzyknął chłopak po czym znów spojrzał na mnie - Fabian - wyciągnął do mnie rękę.
- Iza - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się nie mając pewności czy to dostrzegł. 
- Może jakaś kawa na przeprosiny?
- Wydawało mi się, że musisz już iść - powiedziałam.
- Masz jutro czas? 
- O której? - nie za bardzo wiedziałam co robię, ale czułam, że go polubię. 
- 13? W "Jaśminie"? Wiesz gdzie to? 
- Tak, wiem.
- To do zobaczenia - odparł radośnie - i przepraszam jeszcze raz! - krzyknał na odchodne a ja trochę zdezorientowana ale dziwne wesoła poszłam zapalicz znicz. 

***

- Zmarzłaś bardzo? Siadaj i sie rozbieraj zrobię ci ciepłej herbaty - powiedziała babcia - co ty taka szczęśliwa? - spojrzała na mnie ciekawie. No tak, wyglądałam jakbym wygrała w totka, szczerząc się niemiłosiernie - oczy ci sie świecą, tańczą czy tam jakieś iskierki, jakiegos ładnego pana spotkałaś wnusiu? - nie wiedziałam czy było to pytanie czy raczej swierdzenie lecz nie odpowiedziałam jej tylko zachichotałam. 
- Izka? Wróciłaś? - usłyszałam głos starszego brata - czytałem, że kilku siatkarzy jest we Wrocławiu, można by jakiegoś poszukać - zaśmiał się.
- Skąd ty to wiesz? - zapytałam wyraźnie zainteresowana.
- Twittera nie używasz?
- Zawsze byłeś w tym lepszy ode mnie - puściłam mu oczko - a kto jest? Może faktycznie warto się przejśc po mnieście jutro.
- Zatorski z dziewczyną.. Kadziewicz, Bartman z tą swoją piękną, anielską.. - tak, Kuba miał słabość do dziewczyny Zbyszka - i Drzyzga z rodzicami. O patrz! Nawet wstawił zdjęcie... Czekaj... Spójrz albo mi się wydaje albo to nasz cmentarz - pisnął prawie jak dziewczyna. Podeszłam bez wiekszego entuzjazmu.
- Faktycznie... - rzuciłam i zaczęłam się zastanawiać czy głos chlopaka, ktorego dziś spotkałam kogoś mi nie przypominał. Szybko jednak wyrzuciłam z siebie tą myśl. Wzięłam od babci kubek z herbata i dolączyłam do mojego młodszego rodzeństwa, które oglądało jakąś kreskówkę.

Prolog

Nie wiem ile razy jeszcze będę musiał im tłumaczyć, że to iż mam 24 lata nie oznacza, że muszę się już zaraz żenić. Czy chodzi tylko o to żeby, cholera, spłodzić potomka? Mam przecież brata. A on już się tym zajął. Życie na walizkach nie jest łatwe. I dziwne bo mój ojciec dobrze o tym wie. I mi będzie ciężko i jej. Po przecież nie będzie mogła wszędzie i zawsze ze mną latać. A jak zachce mi się grać w Rosji? No jeszcze nic. We Włoszech? To też da się przeżyć. Ale w Chinach? Nie to, że zakładam, że kiedykolwiek taka sytuacja będzie miała miejsce no ale jeśli... Stałem tak jak głupek na środku boiska. Dopiero kiedy oberwałem piłką ocknąłem się. 
- Hej! Młody! Ostatni mecz przed przerwą świąteczną a co ty wyprawiasz?! - zobaczyłem za linią swojego trenera żywo gestykulującego. Zastanawiam się nad sensem życia - pomyślałem ale zamiast powiedzieć to na głos tylko pokiwałem głową. Miał rację. Postarałem się więc skupić. Ostatni mecz. Ostatnie piłki. W najgorszym razie potrwa to 3 godziny. Nie więcej. I później tylko się zapakuje do samochodu, bo walizki przygotowałem oczywiście już wcześniej, i pojade do rodziny do Wrocławia. Taty na meczu dziś nie ma więc może już tam są. Albo dopiero wyjeżdżają z Warszawy. Chociaż ten scenariusz jest mało prawdopodbny. Zawsze oglądali moje mecze. Czasami tego żałowałem bo często dostawałem niezły opieprz za swoją postawę. Kolejną falę rozmyślań przerwała mi lecąca piłka. I tak przez kolejne dwie godziny byłem maksymalnie skupiony. Szybkie 2:0. I w ostatnim, trzecim secie, nie zapowiadało się na to, że przegramy. Wysokie prowadzenie i piłka setowa. Wystarczyło porządnie wystawić. I wtedy ją zobaczyłem. Jej lekko pofalowane włosy opadające za plecy, szczupłą sylwetkę w rzeszowskiej koszulce i ten zabójczy uśmiech. Była tak blisko a jednocześnie tak daleko. Zdawała się we mnie wpatrywać. I oczywiście konsekwencje były wiadome. Wystawiłem na podwójny blok do prawej strony chociaż chwilę wcześniej sygnalizowałem grę przez środek a przyjęcie było dobre. Gdyby nie fakt, że mój kolega mimo wszystko sobie z tym poradził musiałbym teraz skupić się jeszcze bardziej i mecz mógłby się przeciągnąć. Po ostatnim gwizdku zamiast cieszyć się z kolegami pobiegłem żeby ją złapać. Ale zniknęła. I podjąłem decyzję...